Biedroń atakuje abpa Jędraszewskiego memem ze zmyślonymi cytatami. Po raz kolejny przekonujemy się, że epatowanie życiem seksualnym nie zastąpi inteligencji.
Szczegóły Kategoria: Ogłoszenia Utworzono: 23 kwiecień 2017 NIEDZIELA MIŁOSIERDZIA 2017 WPROWADZENIE Wilno 1934: „Pragnę, ażeby pierwsza niedziela po Wielkanocy była świętem Miłosierdzia” (Dzienniczek, 299). Kraków, 24 września 1936: „Pragnę, aby Święto Miłosierdzia było ucieczką i schronieniem dla wszystkich dusz, a szczególnie dla biednych grzeszników. W dniu tym otwarte są wnętrz-ności miłosierdzia Mego, wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miło-sierdzia Mojego. Która dusza przystąpi do spowiedzi i Komunii świętej, dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar. W dniu tym otwarte są wszystkie upusty Boże, przez które płyną ła-ski; niech się nie lęka zbliżyć do Mnie żadna dusza, chociażby grzechy jej były jako szkarłat” (Dzienniczek, 699). Kraków 1936: „Pierwsza niedziela po Wielkanocy jest świętem Miłosierdzia, ale musi być i czyn; i żądam czci dla Mojego miłosierdzia przez obchodzenie uroczyście tego święta i przez cześć tego obrazu, który jest namalowany” (Dzienniczek, 742).Te pragnienia i żądania Chrystusa zostały spełnione w 2000 roku, w Roku Wielkiego Jubileuszu, przez św. Jana Pawła II Wielkiego, który podczas kanonizacji św. Faustyny ogło-sił dla całego Kościoła II Niedzielę wielkanocną jako Święto Miłosierdzia Bożego. Jesteśmy więc zgromadzeni dzisiaj, tutaj, w Bazylice Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewni-kach, gdzie 17 sierpnia 2002 roku Jan Paweł II dokonał uroczystego aktu zawierzenia świata Bożemu Miłosierdziu, aby także poprzez swoją obecność i modlitwę odpowiedzieć na te pra-gnienia Jezusa, które przed laty objawiał On św. Siostrze Faustynie. Zbliżmy się zatem z po-korą do źródeł miłosierdzia Chrystusowego i szukając w nich ucieczki i schronienia wyznaj-my przed Bogiem nasze grzechy: „Spowiadam się Bogu wszechmogącemu…”. HOMILIA Żyjemy radością zmartwychwstania. Droga ku tej radości wiodła poprzez ból i mękę, która swój szczyt osiągnęła na krzyżu, gdy umierający Chrystus wołał do Ojca słowami Psalmu 22: „«Eli, Eli, lema sabachthani?», to znaczy «Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?»” (Mt 27, 46). Tą bezbrzeżną skargą Psalmisty Chrystus wziął na siebie cały los człowieka, wszystkie jego udręki i przerażające niekiedy poczucie osamotnienia. Jednakże nie były to Jego ostatnie słowa. Tuż przed śmiercią „Jezus zawołał [bowiem] donośnym głosem: «Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego»” (Łk 23, 46). Były to słowa całkowitego oddania się Bogu. Z tego Jezusowego oddania się wyniknęło Jego ostateczne zwycięstwo. Jak później w swych katechezach głosił św. Piotr, „Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci, gdyż niemożliwe było, aby ona panowała nad Nim” (Dz 2, 24a).Po latach, pisząc swój Pierwszy List, św. Piotr będzie wysławiał Boga za to, że zmar-twychwstanie Chrystusa stało się źródłem nadziei chrześcijan na podobne zmartwychwstanie i chwalebne życie w niebie: „Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa. On w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei: do dziedzictwa niezniszczalnego i niepokalanego, i niewiędnącego, które jest zachowane dla was w niebie. Wy bowiem jesteście przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia, gotowego objawić się w czasie ostatecznym” (1 P 1, 3-5). Żywa nadzieja, o której pisał św. Piotr, miała i ma swój fundament w pierwszych sło-wach, z którymi Zmartwychwstały Chrystus zwrócił się do Apostołów „wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia” (por. J 20, 19). Były to słowa pokoju. Pokoju wynikającego nie tylko z tego, że zmartwychwstanie Chrystusa uwalnia od lęku przed śmiercią. Pokój Chrystu-sowy wiąże się bowiem również z Jego zwycięstwem nad ludzkimi grzechami, które w swych skutkach groziły wieczną karą w piekle. Jezus mówił bowiem do zebranych w Wieczerniku Apostołów: „«Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam». Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane»” (J 20, 21-23). Równocześnie Jezus „pokazał im ręce i bok” (por. J 20, 20) – czyli miejsca, w których na Jego ciele w spo-sób szczególny zaznaczyły się ślady męki, będące ceną Jego zwycięstwa nad grzechem i sza-tanem. Tydzień później, dotykając tych miejsc naznaczonych świętymi ranami Chrystusa i wypowiadając słowa: „Pan mój i Bóg mój!” (J 20, 28), św. Tomasz Apostoł dał przekonujący powód do tego, aby chrześcijańska pobożność mogła wyrażać się błagalną modlitwą: „Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami!”. Tak, świat potrzebuje Chrystusowego zmiłowania! Tak, świat nie może żyć bez Chry-stusowego miłosierdzia! Tak, świat powinien nieustannie wołać do Chrystusa: Kyrie elejson, Panie, zmiłuj się nad nami! Jak słyszeliśmy dzisiaj, św. Jan pisał swą Ewangelię, aby ludzie uwierzyli, „że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym” i aby „wierząc, mieli życie w imię Jego” (por. J 20, 31). Jed-nakże dzieje świata potoczyły się w ten sposób, że w pierwszej połowie dwudziestego wieku powstały państwa, które programowo i systematycznie zaczęły walczyć z chrześcijaństwem. Dokładnie sto lat temu, w 1917 roku, do władzy w Rosji doszli bolszewicy, których przywód-ca głosił, że „religia jest gorzałką dla ludu”. Za tym sformułowaniem kryło się przekonanie, że jak alkohol jest czymś złym, ponieważ pozbawia on człowieka zdolności do trzeźwego myślenia i do twórczego i odpowiedzialnego działania, tak równie złą rzecz jest religia, która odrywa człowieka od zaangażowania w budowę lepszego i bardziej sprawiedliwego świata. W konsekwencji w imię ateizmu, na niespotykaną dotąd w dziejach ludzkości skalę, zaczęły się prześladowania chrześcijan i chrześcijaństwa. W latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku fala przemocy i prześladowań ogarnęła również inne kraje, zwłaszcza Mek-syk i Hiszpanię. Ludzie, którzy w tych krajach doszli do władzy, robili wszystko, aby nikt nie mógł już więcej słyszeć o Chrystusowej Ewangelii ani też nie pragnął dla siebie Bożego miło-sierdzia. Społeczeństwa od wieków kształtowane przez chrześcijaństwo miały teraz zapo-mnieć o Jezusowych słowach: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11, 28-30).Według piewców ateistycznego stylu myślenia i postępowania, człowiek – w swych pragnieniach i oczekiwaniach – miał sam sobie wystarczyć. W tej samowystarczalności chcie-li oni widzieć szczyt wyzwolenia człowieka i przejaw najbardziej autentycznego humanizmu. Wiemy, do czego ten „humanizm” doprowadził – do bezmiaru okrucieństw, przemocy, poni-żania ludzkiej godności, kontekście tych właśnie wydarzeń należy patrzeć na to, co miało miejsce w 1924 roku, w robotniczej Łodzi: powołanie Helenki Kowalskiej, przyszłej s. Faustyny, do Zgroma-dzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Na przekór wizji świata całkowicie pozbawionego Boga, pod koniec 1928 roku, gdy ustąpiła ciemność w jej duszy, usłyszała cudowne dla niej słowa Chrystusa: „Tyś radością moją, tyś rozkoszą serca Mojego”. Zaraz potem zapisała: „Od tej chwili uczułam w sercu, czyli we wnętrzu, Trójcę Przenajświętszą. W sposób odczuwalny czułam się zalana światłem Bożym. Od tej chwili dusza moja obcuje z Bogiem, jako dziecię ze swych ukochanym Ojcem” (Dzienniczek, 27). Aż do końca swego pielgrzymowania na ziemi, to znaczy do 5 października 1938 ro-ku, Faustyna będzie żyć objęta tym Bożym światłem. W tym świetle ujrzy, jak wielkim nie-szczęściem dla człowieka jest znalezienie się poza jego błogosławionym kręgiem. 16 grudnia 1936 roku zanotowała: „Dzisiejszy dzień ofiarowałam za Rosję, wszystkie cierpienia moje i modlitwy ofiarowałam za ten biedny kraj. – Po Komunii świętej powiedział mi Jezus, że «Dłużej tego kraju znosić nie mogę, nie krępuj Mi rąk, córko Moja». Zrozumiałam: gdyby nie modlitwa dusz miłych Bogu, to by już ten cały naród obrócił się w nicość. O, jak cierpię nad tym narodem, który wygnał z granic swoich Boga” (Dzienniczek, 818). Natomiast 1 stycznia 1937 roku postanowiła sobie: „W dalszym ciągu to samo, to jest – łączyć się z Chrystusem miłosiernym, to jest – jakby Chrystus zrobił w tym a tym, i duchem ogarniać cały świat cały, szczególnie Rosję i Hiszpanię” (Dzienniczek, 861). „Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” – pisał św. Paweł Apostoł w Liście do Rzymian (Rz 5, 20b). Siostra Faustyna wiedziała: cały świat, a zwłaszcza Rosja, Meksyk i Hiszpania potrzebują jak nigdy dotąd Bożej łaski, która by obficie rozlała się na zamieszkujące te kraje narody. Dlatego dziękowała Jezusowi, że zechciał wła-śnie ją, niepozorną, słabą i mimo młodego wieku bardzo schorowaną uczynić apostołką i se-kretarką Swego miłosierdzia. 19 grudnia 1936 roku tak oto dziękowała Panu Jezusowi za to swoje szczególne wybranie: „O Jezu najsłodszy, któryś raczył dopuścić mnie nędzną do po-znania tego niezgłębionego miłosierdzia Twego, o Jezu najsłodszy, któryś łaskawie zażądał ode mnie, abym światu całemu mówiła o tym niepojętym miłosierdziu Twoim, oto dziś biorę w ręce te dwa promienie, które wytrysły z miłosiernego Serca Twojego – to jest krew i woda – i rozsiewam na całą kulę ziemską, aby wszelka dusza doznała miłosierdzia Twego, a do-znawszy, wielbiła przez nieskończonego wieki. O Jezu najsłodszy, któryś raczył w niepojętej łaskawości złączyć moje nędzne serce z najmiłosierniejszym Sercem swoim, otóż Twoim własnym Sercem wielbię Boga Ojca naszego tak, jak Go jeszcze żadna dusza nie wielbiła” (Dzienniczek, 836). W Dzienniczku Siostry Faustyny często spotykamy opis jej modlitw wstawienniczych za dusze konkretnych ludzi, których życie już się kończyło i którzy znajdowali się w stanie agonii. Swoją modlitwą towarzyszyła im w chwilach decydujących zmagań między siłami ciemności i zła, a nadzieją w zwycięskie Boże miłosierdzie. W przeddzień Wigilii Świąt Bo-żego Narodzenia 1936 roku odwiedziła ją w szpitalu s. Chryzostoma. W pewnej chwili siostra ta, spostrzegając zmienioną twarz s. Faustyny, powiedziała do niej: „Wiesz, Faustynko, pew-nie umrzesz; strasznie siostra musi być cierpiąca. – Odpowiedziałam, że dzisiaj więcej cierpię niż w inne dni, ale to nic, dla ratowania dusz to nie jest za wiele”. I natychmiast zwróciła się do Chrystusa z aktem strzelistym: „O Jezu miłosierny, daj mi dusze grzeszników” (Dzienni-czek, 842). Daj mi dusze grzeszników! Da mihi animas, caetera tolle! – „Daj mi dusze, resztę zabierz [dla siebie]!”. To zawołanie św. Jana Bosko, później zaś również kardynała Augusta Hlonda i arcybiskupa Antoniego Baraniaka, znajdujemy także w Dzienniczku Siostry Fausty-ny. Wyraża się w nim najbardziej głęboka solidarność: z jednej strony z Miłosiernym Jezu-sem poprzez łączone z Nim osobiste cierpienia, a z drugiej z tymi wszystkimi ludźmi, których wieczne zbawienie całkowicie zależy od łaski Bożego miłosierdzia. O taką solidarność w 1917 roku w Fatimie prosiła Matka Najświętsza Łucję, Franciszka i Hiacyntę, polecając im, aby do każdej dziesiątki różańca dodali specjalną modlitwę, w której znalazłyby się słowa: „O mój Jezu, (…) zaprowadź wszystkie dusze do nieba i dopomóż zwłaszcza tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia”. Taka też solidarność objawiła się u Siostry Faustyny w piątek 13 września 1935 roku, kiedy to błagała Boga następującymi „wewnętrznie słyszanymi” słowami: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo naj-milszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa za grzechy nasze i świata całego; dla Jego bolesnej Męki miej Miłosierdzie dla nas” (Dzienniczek, 475). Modląc się tak, Siostra Faustyna uczuła w swojej duszy „moc łaski Jezusa” i – jak zapisała w Dzienniczku – „w tej samej chwili zostałam porwana przed stolicę Bożą. O, jak wielki jest Pan i Bóg nasz i niepojęta jest świętość Jego. Nie będę się kusić opisywać tej wiel-kości, bo niedługo ujrzymy Go wszyscy, jakim jest” (Dzienniczek, 474). Te pełne ufności słowa stanowią jakże piękne, osobiste i przekonujące potwierdzenie tego, co pisał święty Piotr: „Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorod-nych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczal-nego złota, które przecież próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Je-zusa Chrystusa. Wy, choć nie widzieliście, miłujecie Go; wy w Niego teraz, choć nie widzi-cie, przecież wierzycie, a ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały wtedy, gdy osiągniecie cel waszej wiary – zbawienie dusz” (1 P 1, 6-9). O wiarę, która okaże się w nas „o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota”, o łaskę miłosierdzia „dla nas i całego świata”, o niewzruszoną nadzieję osiągnięcia tej radości nie-wymownej i pełnej chwały, która jest związana z naszym zbawieniem, za wstawiennictwem Świętej Faustyny prośmy podczas tej świętej Eucharystii miłosiernego Boga. Niech nie za-braknie nam tej ufności, z którą w krakowskim Prądniku Siostra Faustyna zaczynała Nowy Rok 1937: „Jezu miłosierny, z Tobą pójdę odważnie i śmiało w walkę i boje. W imię Twoje wszystkiego dokonam i wszystko zwyciężę. Boże mój, Dobroci nieskończona, proszę Cię, niechaj mi towarzyszy zawsze i we wszystkim nieskończone miłosierdzie Twoje” (Dzienni-czek, 859).Amen.
Papież, który pokazywał niełatwą i wymagającą wielkiej cierpliwości drogę - mówił 28 lutego w łódzkiej katedrze metropolita łódzki abp Marek Jędraszewski. We
8 czerwca 2017 17:40/w Homilie, Multimedia, Video Ks. abp Marek Jędraszewski, metropolita krakowski, zastępca przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski / Radio Maryja Uroczystość konsekracji kościoła pw. św. Jadwigi Królowej w Nowym Tar... Informacje Dnia [20:00]13K views, 88 likes, 2 loves, 33 comments, 15 shares, Facebook Watch Videos from Onet Rano: Czy można zdegradować abpa Jędraszewskiego? "Trudno jest usunąć arcybiskupa za poglądy, szczególnie, kiedyOpublikowano: 2017-05-09 23:28:32+02:00 Dział: Kościół Kościół opublikowano: 2017-05-09 23:28:32+02:00 autor: Fot. Adam Bujak/Biały Kruk Od chwili nominacji abpa Marka Jędraszewskiego na nowego ordynariusza metropolii krakowskiej skowyt mediów lewicowych i tzw. głównego nurtu staje się coraz bardziej donośny. Jest on wyrazem złości, że na tronie jednej z najważniejszych na świecie diecezji zasiadł człowiek niezłomny, wierny Chrystusowej nauce, nastawiony patriotycznie i o wyrazistych poglądach. Kilka tygodni temu do ataku przystąpiła gazeta wiadomo jaka, o czym pisaliśmy na tych łamach. Teraz swoją cegiełką dołożył niemiecko-szwajcarski tygodnik „Newsweek”, który – dla zmyłki – nosi w nazwie również słowo „Polska”. Artykuł, który autorka niezwykle kreatywnie zatytułowała „PiSkup”, jest nie tylko prymitywnym i kłamliwym pamfletem, ale pokazuje również dobitnie, jak nisko potrafi stoczyć się dziennikarstwo dla nagięcia otaczającej nas rzeczywistości do tez podyktowanych przez przełożonych. Sama idea, która przebija z owego tekstu, nie jest odkrywcza. Według niej abp Marek Jędraszewski to zwolennik PiS-u (co samo w sobie jest, jak wiadomo, ciężkim grzechem), a przy tym radykał, który – o zgrozo – nie wierzy w rosyjską wersję wydarzeń odnośnie tragedii smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r. Z tego też powodu, jak chce nas przekonać autorka, wcześnie był nielubiany w Łodzi, a teraz jest nielubiany w Krakowie, i w ogóle szkodzi Kościołowi. Sęk w tym, że dla tej tezy nie ma argumentów, trzeba więc je dopiero stworzyć w sposób sztuczny. Czyli trzeba manipulować. Stąd na pierwszy plan wysuwają się w owym artykule – jak gremliny po północy – różnej maści mówcy, oczywiście anonimowi. Naliczyłem ich aż 13 (słownie: trzynastu)! To w ich usta wkładane są różne oskarżenia czy też wielce kontrowersyjne tezy, bo sama autorka jest przecież wcieleniem obiektywizmu. Ona tylko przekazuje, co jej przekazano… Oto kilka przykładów: Można być pisowcem, ale żeby aż tak? Dziwisz przy Jędraszewskim to liberał – mówi mi krakowski duchowny. Lub: Inny łódzki duchowny: Czas abp. Jędraszewskiego to był dla diecezji okres apodyktycznych rządów. Albo: Czy odgrywana przez Jędraszewskiego rola radykała zapewni mu w inteligenckim Krakowie osiągnięcie celu? – zastanawia się jeden z moich rozmówców. Żadnych nazwisk i żadnej odpowiedzialności za pisane słowo. Tak dzisiaj wygląda niestety „rzetelne dziennikarstwo” posługujące się całym arsenałem określeń typu „jeden z moich rozmówców”. Grubo ponad połowa artykułu opiera się na tych anonimowych „źródłach”, które pojawiają się ot tak, po prostu i które można prokurować do woli. Nawet nie ma w tym pozoru ochrony danych swoich informatorów przed jakimiś możliwymi negatywnymi konsekwencjami (bo i przed jakimi?). Pospolite zmyślenie przyjmuje po prostu formę anonimowego cytatu i staje się narzędziem do udowodnienia własnej (a raczej właściciela medium) tezy. Niektórych manipulacji autorka dokonuje jednak wprost sugerując na przykład, że abp Jędraszewski sprzeciwia się dokumentowi o patriotyzmie wydanemu ostatnio przez Konferencję Episkopatu Polski (sic!). Pisze, że abp „wygłasza w Krakowie kazania w zupełnie innym duchu”. Najwidoczniej autorka nie zadała sobie trudu, by wysłuchać, albo chociażby przeczytać homilię abp. Jędraszewskiego, którą metropolita wygłosił 3 maja w Katedrze Wawelskiej. Nie musiała zadawać sobie tego trudu, bo i tak wiedziała, co ma napisać, więc to, co krakowski metropolita naprawdę mówił, nie było i nie jest dla nie w ogóle istotne. W tej homilii, którą abp. Marek Jędraszewski sam nazwał programową, a więc wyznaczającą pewien kierunek jego posługi arcypasterskiej, arcybiskup obficie cytuje dokument KEP-u: „Również dzisiaj Polska ma prawo do miłości szczególnej. Ma prawo do naszego patriotyzmu. Do patriotyzmu wszystkich jej obywateli. Dobitnie mówią o tym polscy biskupi, którzy w marcu tego roku na Zebraniu Plenarnym przyjęli obszerny dokument, zatytułowany Chrześcijański kształt patriotyzmu. Wpisuje się on w zwyczajne nauczanie Kościoła, w tym w wypowiedzi papieży: Piusa X, Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka. Nawiązuje on również do Listu Episkopatu Polski o chrześcijańskim patriotyzmie z 5 września 1972,” głosił 3 maja abp Marek Jędraszewski. Autorka nie wzięła także pod uwagę, że jako wiceprzewodniczący KEP abp Marek Jędraszewski był przecież współodpowiedzialny za kształt ww. dokumentu. Nie zrażając się niczym autorka ustami anonimowych „księży i wiernych” twierdzi dalej, że abp Jędraszewski w Łodzi odwiódł „od Kościoła wiele osób”. Przeprowadzone badania jakoś tego nie potwierdzają, ale to tym gorzej dla badań. Jak wynika z danych „Annuarium Statisticum” w 2013 r., czyli w pierwszym pełnym roku posługi abpa Jędraszewskiego w Łodzi, do Kościoła chodziło 26,5% osób w diecezji, a Komunię św. przyjmowało 11,6%. Natomiast najświeższe dane tego samego Rocznika (dotyczą roku 2015) pokazują, że oba te wskaźniki wzrosły. Abp Jędraszewski zatem przyciągał ludzi do Kościoła, a nie odpychał. Jest to tym bardziej godne odnotowania, że Łódź jest jedną z najtrudniejszych diecezji w Polsce. W tym samym okresie nieznacznie, ale jednak, wzrosła ilość księży w archidiecezji łódzkiej. W 2013 r. było ich 574, w 2015 r. 578, co również jest nie lada wyczynem biorąc pod uwagę niż demograficzny. Abp Marek Jędraszewski lubi samemu prowadzić auto, a jego samochodem w Krakowie jest skromny Golf. Ten sam „Newsweek” piszczał z zachwytu, gdy papież Franciszek przerzucił się na prostego Focusa, ale w przypadku abpa Jędraszewskiego zdaje się tego nie zauważać i stosuje zgoła inne standardy. Co więcej, autorka pisze, że „pod maską pokornego duchownego ukrywa się ideologiczny radykał”. I Bogu dzięki, chce się rzec! Tylko będąc „ideologicznym radykałem” prawdziwie jest się uczniem Chrystusa, a w przypadku biskupów także następcą Apostołów. To media głównego nurtu chcą wmówić swoim czytelnikom, że nauka Jezusa jest taka „lajtowa” i tym samym ją rozwadniają. Abp Jędraszewski nie idzie tą drogą nie tylko w Krakowie, ale od zawsze. Przypomina nieustannie o tym, że istnieją zło i grzech, że chrześcijaństwo wymaga wyrzeczeń, że istnieje jedna prawda i że jedyną drogą do zbawienia jest Jezus Chrystus. Prawdy każe szukać nie w mediach, lecz w Piśmie Świętym. Nie w smak to liberalnym redaktorem. Ale właśnie dlatego abp Jędraszewski jest wspaniałym duszpasterzem i odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Opierając się w moim artykule jednak na faktach, warto przytoczyć słowa Adama Bujaka, kawalera Orderu Orła Białego, który jako oficjalny fotograf abp. Marka Jędraszewskiego przebywa z nim niemal codziennie. Nie kryjąc się pod płaszczykiem anonimowości mówi wprost: „Od pożegnania w Łodzi towarzyszę Arcybiskupowi prawie zawsze. Jeżeli ktoś mówi, że w Łodzi był niechciany, to albo nie ma pojęcia albo celowo łże. Ludzie nie mieścili się w katedrze, gdy Arcybiskup żegnał się ze swoimi diecezjanami, nie chcieli go wypuścić, płakali i całowali go po rękach, mimo że tego bardzo nie lubi. A w Krakowie przyjęto go tym serdeczniej. Uczestniczyłem już w kilkudziesięciu różnych spotkaniach, gdzie Arcybiskupa witają wielkie rzesze wiernych i to w atmosferze niebywałej serdeczności. Nieważne, czy to w katedrze, czy w jakiejś szkole, na małej wsi czy w domu starców. W kontakcie z nim nie czuć żadnej obcości, pękają wszystkie lody, to postać charyzmatyczna. Na tych spotkaniach widać, że Kraków i cały Kościół potrzebują takiego pasterza,” opowiada Adam Bujak. Sam też często jestem na różnych uroczystościach z abp. Markiem Jędraszewskim. Po homilii wierni biją mu brawo, po Mszy św. również. Nie wychodzą przed arcybiskupem czekając, aż metropolita ich pobłogosławi. Gdziekolwiek się pojawia, przychodzi mnóstwo ludzi. Tej oczywistości nie mógł zaprzeczyć nawet „Newsweek” pisząc o tym, że na „Dialogach u św. Anny” „kościół pęka w szwach”. I właśnie to ich najbardziej boli. Mamy dla Was, koledzy z Newsweeka, lekarstwo na ten ból: nawróćcie się. Adam Sosnowski Redaktor prowadzący miesięcznika „Wpis” i portalu Publikacja dostępna na stronie:Można stać przy ołtarzu i jednocześnie stać na wycieraczce, można być liderem katolickiej wspólnoty i jednocześnie myśleć o Kościele jak o czymś obcym – mówił abp Galbas. 29 czerwca, podczas uroczystości patronalnych poznańskiej katedry, abp Adrian Galbas wygłosił homilię o Kościele. Homilię, którą każdy, kto czuje
Działalność środowisk LGBT to okrzyk: „Przyjmijcie nas z naszą odmiennością!”. Reakcja hierarchów to z kolei okrzyk grozy: „Nasz świat się kończy, a my nie rozumiemy tego, który nadchodzi!”. Polski przekład wywiadu, jaki ukazał się 4 września 2019 r. w czeskim portalu Dziękujemy autorowi wywiadu, redaktorowi naczelnemu i ks. prof. Halíkowi za zgodę na polską publikację Josef Pazderka: Niedawno arcybiskup krakowski Marek Jędraszewski w swoim kazaniu powiedział, że przez kraj kroczy „już nie czerwona zaraza, ale nowa, neomarksistowska, która chce zawładnąć naszymi duszami, sercami i umysłami – nie czerwona, ale tęczowa”. Czeski prymas, kardynał Dominik Duka, poparł abp. Jędraszewskiego, wcześniej też krytykował Prague Pride (praska parada dumy organizowana przez środowiska homoseksualne). Po tych wydarzeniach Ksiądz Profesor postanowił publicznie zabrać głos. Dlaczego? Ks. Tomáš Halík: O wiele bardziej niż sam przedmiot sporu przeszkadza mi powierzchowna, emocjonalna i werbalnie agresywna retoryka, jaką wybierają kościelni dostojnicy. Ten fakt oraz nieuczciwa argumentacja uniemożliwiają solidne przemyślenie i rzeczowy dialog, niepotrzebnie też dolewają oliwy do ognia wojny kulturowej. To jest porównywanie zjawisk nieporównywalnych: z jednej strony są starania o społeczne uznanie ludzi o odmiennej orientacji seksualnej, a z drugiej – komunistyczny terror. Nazywanie ruchu LGBT „zarazą” jest głupim objawem nieumiejętności rozróżniania. Czy w tej reakcji bardziej Księdzu przeszkadza forma czy treść? – Forma jest związana z treścią. Nasz świat jest krainą krzyku. Działalność środowisk LGBT to okrzyk: „Przyjmijcie nas z naszą odmiennością!”. Reakcja hierarchów to z kolei okrzyk grozy: „Nasz świat się kończy, a my nie rozumiemy tego, który nadchodzi!”. To objaw strachu, złości i desperacji. Już Kierkegaard mówił o „chorobie na śmierć”. Papież jest konserwatywny, jeśli chodzi o zasady, a miłosierny w praktyce duchowej i duszpasterskiej. Takie jest również moje stanowisko, jakkolwiek niektórzy przez pomyłkę uznają dziś mnie – starego konserwatystę – za progresistę Gdyby przedstawiciele Kościoła – zamiast obrażać się na świat i pospiesznie reagować w mediach społecznościowych – potrafili usiąść w ciszy w kaplicy, przynajmniej na godzinę, w nocy czy wcześnie rano, uspokoić się, wewnętrznie przepracować emocjonalny zamęt i wszystko do głębi przemedytować (tak jak robi na przykład papież Franciszek), mówiliby jak ludzie ducha i pasterze, a nie tak jak teraz: niczym zdenerwowani, zgorzkniali starcy. W ich słowach brak prawdziwej duchowej diagnozy, całkowicie uciekają im fundamenty rzeczywistości. To bardzo mocne słowa. – Ja nie rzucam słów na wiatr. Jestem księdzem od 40 lat, swoją kapłańską służbą, kaznodziejstwem, w konfesjonale, wykładami czy swoimi książkami pomogłem znaleźć drogę do wiary wielu ludziom. Dwóm pokoleniom pomagałem w nawróceniu się od powierzchownego ateizmu (albo od powierzchownej, mechanicznie odziedziczonej religijności) do głębszej, przemyślanej wiary opartej na medytacji; wiary, która będzie miała siłę przetrwać w zaczynającym się, trudnym okresie wielkich zmian. To ci ludzie dziś mnie pytają: Czy Duka i polscy konserwatywni biskupi to naprawdę oficjalny i jedyny głos Kościoła? Chce Ksiądz zaproponować alternatywę dla bardziej liberalnych katolików? – Moje sumienie zobowiązuje mnie, abym publicznie pokazywał, że Kościół może przemawiać również innym głosem. Poza tym mam doświadczenie z „Laboratorium dialogu” w Czeskiej Akademii Chrześcijańskiej. Regularnie urządzamy tam rzeczowe, specjalistyczne debaty teologów i chrześcijańskich intelektualistów z przedstawicielami różnych grup społecznych. Niedawno spotkaliśmy się ze specjalistami od gender i znów okazało się, że rozmawiając, możemy rozmontować wzajemne uprzedzenia i wspólnie się ubogacić, choć przecież nadal nie do końca i nie we wszystkim się zgadzamy. Przez lata proponowaliśmy udział w takich spotkaniach wszystkim naszym biskupom. Pozytywnym wyjątkiem wśród nich był nieżyjący już kardynał Miloslav Vlk, który z własnej woli chodził na te spotkania regularnie, do samej śmierci. Dziś jeździ tam tylko jeden biskup. Dlaczego problematyka mniejszości seksualnych cały czas wzbudza tak silne emocje w Kościele katolickim? – Stanowisko Kościoła wobec seksualności było przez wieki wystawione na zagrożenia gnostycką herezją, odrzuceniem cielesności i strachem przed seksualnością. Ten lęk był i nadal jest wzmacniany przez tych celibatariuszy, którzy mają problemy z dotrzymaniem podjętego zobowiązania. „Drugie oświecenie” lat 60. XX wieku przyniosło rewolucję seksualną. Część kościelnych autorytetów, zamiast podjąć głębsze studium tych zjawisk, przeraziła się. To wtedy głównym kryterium katolickiej ortodoksji uczyniono rygorystyczne stanowisko w tej sferze. Odtąd „prawdziwy” katolik (ewentualnie: odpowiedni kandydat na biskupa) to był ten, który głośno potępiał prezerwatywy i związki homoseksualne oraz domagał się kryminalizacji aborcji. W całym Kościele wyczuwalny jest opór przeciw reformom papieża Franciszka. Szczególnie aktywna jest tu amerykańska prawica Dopiero papież Franciszek miał odwagę nazwać ten przesadny nacisk na moralność seksualną właściwym określeniem: neurotyczna obsesja. Przypomniał, że jądrem chrześcijaństwa jest coś innego. Rzecz jasna, świeckie społeczeństwo zareagowało na to kościelne moralizowanie. Jego odpowiedź brzmiała: „Lepiej popatrzcie sami na siebie!”. To wtedy ujawniono przypadki seksualnego wykorzystywania dzieci i nieletnich przez duchownych na skalę, której wcześniej nikt nie przewidywał. Niektórzy biskupi próbują to bagatelizować, ale papież Franciszek wzywa do całkowitej szczerości i szukania głębszych przyczyn tych zjawisk. Wreszcie, jeśli chodzi o stosunek do homoseksualistów – nie można dalej ukrywać, że pewna część duchownych katolickich przy pomocy celibatu próbowała kryć swoją seksualną orientację i brak dojrzałości psychoseksualnej. Szczególnie w przypadku agresywnych homofobów dość często mamy do czynienia ze świadomą czy nieświadomą kompensacją własnej, nieuznanej homoseksualności. Co teraz powinien zrobić Kościół? – W studiach teologicznych i pracy pastoralnej konieczna będzie rewizja niektórych przekonań związanych z seksualnością, przy wykorzystaniu szeregu ustaleń współczesnej neurofizjologii, psychologii i antropologii kulturowej. Współczesna teologia już nie ma problemu z heliocentryczną kosmologią czy nowoczesną biologią. Da sobie też pewnie radę w obszarze antropologii. Nie możemy dalej trwać przy ahistorycznych wyobrażeniach pochodzących ze średniowiecza. Jeśli papież w tym roku na Synodzie Biskupów dotyczącym Amazonii otworzy drogę do święceń kapłańskich żonatych mężczyzn, to oczywiście nie rozwiąże to problemu braku księży, ale pewnie pomoże w osiągnięciu bardziej zdrowego klimatu psychologicznego w szeregach kleru. Oficjalne stanowisko Kościoła wobec homoseksualizmu jest nadal dwuznaczne: Katechizm określa homoseksualne zachowania jako niemoralne, ale dodaje, że osoby homoseksualne mają być przyjmowane z szacunkiem, współczuciem i delikatnością oraz że trzeba unikać niesprawiedliwej dyskryminacji. Patrząc na to z zewnątrz, trudno znaleźć pole do kompromisu. – W najnowszych kościelnych dokumentach, w dokumentach Soboru i wypowiedziach papieża Franciszka na zakończenie ostatniego Synodu widać, że wszystkie te teksty powstają jako kompromis po debatach różnych prądów myślowych. Dlatego zawierają specyficzną dwuznaczność, którą można rozmaicie interpretować. Moje stanowisko wobec homoseksualistów bardzo zmieniło się od czasu, kiedy zacząłem słuchać ich życiowych historii w konfesjonale Są tacy, którzy rozumieją jedność Kościoła jak uniformizację. I są ci, którzy za świętym Pawłem głoszą organiczne ujęcie jedności Kościoła – że Kościół ma być jak ciało, w którym poszczególne organy uzupełniają się w swojej niezastąpionej odmienności. Ci ostatni raczej cieszą się z przestrzeni do interpretacji. Przecież na przykład podczas niedawnego Synodu Biskupów o rodzinie okazało się, że pojęcie „tradycyjna rodzina” jest zamkiem zbudowanym na wodzie – bo zupełnie inaczej wygląda struktura i rozumienie rodziny w afrykańskim społeczeństwie plemiennym, a inaczej na przykład w ponowoczesnej Francji. Podobnie w poszczególnych kulturach i tradycjach różny jest stosunek do homoseksualizmu i homoseksualistów. Jest ogromna różnica między tymi, którzy szanują ustalenia nauk psychiatrycznych i biologicznych na temat orientacji seksualnej oraz tymi, którzy ustalenia te ignorują. Czy Księdza zdaniem nastał już czas na przewartościowanie katolickiej nauki o homoseksualizmie? – Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek zmieniło się stanowisko Kościoła w tej kwestii, że pojęcie małżeństwa – szczególnie jako sakramentu – musi być zarezerwowane tylko dla relacji mężczyzny i kobiety. Tym, co już się zmienia z różną prędkością w różnych kulturach i grupach, jest natomiast duszpasterskie podejście do ludzi, którzy w związkach homoseksualnych szczerze pragną wierności i wzajemnego wsparcia. Rozumiem jednak, że nawet biskupi i teologowie, którzy pragną reform, nie chcą tego procesu nadmiernie przyspieszać, mając na względzie konserwatywną większość. Kierują się starym rzymskim prawidłem: „Myślmy stuleciami” (pensiamo in secoli). Czy brał Ksiądz udział w organizowanej przez środowisko LGBT paradzie Prague Pride? – Maszerować w tym korowodzie? To jest coś, co by mi nawet we śnie nie przyszło do głowy. Przebieg parady, który widziałem na filmach (i kiedyś, przypadkiem, na własne oczy w Niemczech) jest absolutnie sprzeczny z moim mocno konserwatywnym gustem estetycznym. Pewien brytyjski dżentelmen powiedział mi, że jedynym dniem w roku, gdy wstydzi się tego, że jest gejem, jest właśnie dzień tego karnawału. Jeśli jako chrześcijanie damy sprowokować się do agresji, to pozwolimy wciągnąć się w spiralę gniewu i nienawiści. A Jezus uczył czegoś przeciwnego Ale czymś obcym mi jeszcze bardziej jest potępianie i demonizowanie czegokolwiek tylko dlatego, że mi się to nie podoba. Raczej staram się rozumieć i stosować w takich przypadkach wiedzę, jaką posiadam z zakresu psychologii społecznej i historii kultury. I do jakich wniosków Ksiądz doszedł? – Wspólnoty LGBT starają się zyskać uznanie ze strony większości. Ale kiedy mają już dość tych starań, zaczynają z tego uznania rezygnować i dochodzi do prowokacji, czasem bardzo niesmacznych. U nas sytuacja jest o tyle specyficzna, że społeczeństwo jest dość liberalne i z tego powodu ta część społeczności LGBT, która prowokuje głównie dla zabawy, stara się celowo rozdrażnić i ośmieszyć jeszcze mniej lubianą mniejszość, czyli religijnych konserwatystów. Pamiętajmy więc, że jeśli damy sprowokować się do agresji (a przecież w Polsce słownej agresji biskupów towarzyszyły także brutalne, fizyczne ataki bigoteryjnych bojówek), to pozwolimy wciągnąć się w spiralę gniewu i nienawiści. A Jezus uczył czegoś przeciwnego – jak taką spiralę zatrzymać, łącznie z nastawieniem drugiego policzka. Bardziej doświadczeni hierarchowie na tego typu prowokacje reagują raczej asertywną techniką otwartych drzwi albo próbą rozmowy. Krytycy Kościoła powinni z kolei zauważyć, że publiczne wystąpienia społeczności LGBT przesuwają się z obszaru protestu w obronie mniejszości w obszar karnawałowej zabawy i komercji. To samo stało się już kiedyś z protestami młodzieży i ruchem hippisowskim w latach 60. Z pierwotnego protestu przeciwko konsumpcjonizmowi i konformizmowi zamieniły się w modę, w komercyjny towar na sprzedaż. Klasyczna rodzina musi być priorytetem i w Kościele, i w społeczeństwie. To fundament Kościoła i państwa Przemysł rozrywkowy stopniowo połyka też w tej chwili protesty antyglobalizacyjne i ekologiczne. Trzeba także pamiętać, że współcześni populiści – tacy jak Donald Trump, Miloš Zeman czy Boris Johnson – to w istocie klauni. Przemysł rozrywkowy pochłania i religię, poczynając od amerykańskich megakościołów, a kończąc na rozmaitych religijnych, stadionowych festynach u nas. Dla ludzi, którym brakuje życiowej radości, takie zabawy to namiastka narkotyków. A przecież prawdziwa radość to życie duchowe. Można ją osiągnąć przez medytację w pustelni, a nie przez rozentuzjazmowany tłum na stadionie. Konserwatywna część katolików twierdzi, że współczesna Europa broni mniejszości seksualnych, ale lekceważy problemy klasycznej rodziny, tworzonej przez mężczyznę i kobietę oraz ich dzieci. – Klasyczna rodzina musi być priorytetem i w Kościele, i w społeczeństwie. To fundament Kościoła i państwa. W naszej akademickiej praskiej parafii Zbawiciela poświęcamy wiele czasu i sił na dokładne przygotowania narzeczonych do małżeństwa. Jest to między innymi cykl wykładów specjalistów z różnych dziedzin oraz indywidualne dyskusje. Pomagamy w takich przygotowaniach także wielu innym parafiom. Nasz zespół wykorzystuje przy tym nasze kwalifikacje psychologiczne i doświadczenie kliniczne. Oczywiście mniej się o tym mówi, bo LGBT to temat modny i medialnie atrakcyjny. Sam jednak mam wiele szacunku dla tych, którzy szczególnie w dzisiejszym klimacie społecznym dbają o rodzinę, ale nie robią tego płomiennymi przemówieniami, tylko osobistym zaangażowaniem, szacunkiem, miłością i wiernością. W kwestii Prague Pride na nowo wszedł Ksiądz w konflikt z czeskim prymasem, kardynałem Dominikiem Duką. Już w ubiegłym roku został Ksiądz oficjalnie upomniany za to, że w swoich medialnych wystąpieniach krytykuje Ksiądz wypowiedzi własnego biskupa. – Z Dominikiem Duką znamy się już 50 lat, współpracowaliśmy jeszcze w podziemnym Kościele za komunizmu. Kiedy miał zastąpić kardynała Vlka [w roku 2010], cieszyłem się, że będziemy współpracować. Kiedy jednak pewnego dnia przyjechał do Pragi w złotym powozie zaprzężonym w konie, napisałem mu, że jego poprzednik św. Wojciech na znak pokory przyszedł do swojej biskupiej stolicy w Pradze boso. Im dalej, tym bardziej widziałem, że Dukę pochłaniają jego dwa koniki: polityka i historia. Jedno i drugie obraca go ku przeszłości [w 2016 r. o narastaniu tego konfliktu pisał na naszych łamach Bartosz Bartosik: Halík i Duka: jedna drużyna? – red.]. Publiczne wystąpienia społeczności LGBT przesuwają się z obszaru protestu w obronie mniejszości w obszar karnawałowej zabawy i komercji. To samo stało się już kiedyś z protestami młodzieży i ruchem hippisowskim Kardynał miał także ogromnego pecha, że czas jego misji wypełniły głównie spory o restytucje kościelnego majątku. Postawił na lojalność wobec ludzi władzy, a szczególnie na dwóch poprzednich prezydentów – a w konsekwencji przestał słuchać krytyków. W ubiegłym roku jednoznacznie poparł paranoidalną wizję księdza Petra Pithy [chodzi o szeroko dyskutowane w Czechach kazanie na Mszy z okazji Święta Czeskiej Państwowości, wygłoszone w obecności najwyższych urzędników państwowych i transmitowane przez publiczną telewizję – red.], który opowiadał między innymi, że liberałowie już wkrótce zaczną posyłać swoich przeciwników do obozów zagłady, odbierać im dzieci i sprzedawać je. Wtedy uświadomiłem sobie, że choć będę nadal wiernie i z pełnym szacunkiem szanować Dukę jako zwierzchnika kościelnego, to jego osobistych poglądów społeczno-politycznych już nie mogę traktować poważnie. Nie boi się Ksiądz kar kościelnych? – Kiedy przed laty rozpoczynałem nielegalną działalność w ramach Kościoła podziemnego, musiałem wykreślić słowo „strach” ze swojego słownika. Dominik Duka to inteligentny człowiek i na pewno rozumie, że represjonowanie nonkonformistycznych teologów w dzisiejszych czasach może co najwyżej zaowocować zwiększeniem ich popularności, zapewnić im dostęp do mediów, zwiększać sprzedaż książek i poczytność tekstów. Tak naprawdę boję się tylko tego, że przegapię głos Boży w swoim sumieniu. Właśnie sumieniem mamy się kierować w sferze społeczno-politycznej, a nie osobistymi poglądami hierarchów. Ale spór z przełożonym nie jest dla mnie niczym przyjemnym. To krzyż, który muszę nieść, jeśli mam zgodnie ze swoim sumieniem wypełniać obowiązki duszpasterskie. Naprawdę już wielu ludzi dziękowało mi za moje publiczne wystąpienia. Mówili, że pomogłem im zwalczyć pokusę opuszczenia Kościoła. Niektórzy zarzucają księdzu nadmierną medialne nagłaśnianie wewnętrznych sporów w Kościele. – Jeśli chodzi o upomnienie, które dostałem w ubiegłym roku, ja tylko odpowiadałem na pytania dziennikarzy, którzy już wszystko skądś wiedzieli. A informacje do mediów, szczególnie tych bulwarowych, przez długi czas wynosił z praskiej Kurii jeden z bliskich współpracowników arcybiskupa. Prawdopodobnie bał się, żeby te media nie opublikowały bardzo ciemnych faktów z jego życia. Dziś ten człowiek stoi już przed sądem Bożym. Czy niechęć kardynała Duki i konserwatywnych katolików w Europie Środkowej wobec mniejszości seksualnych może mieć jeszcze jakiś inny wymiar? – Oczywiście. W całym Kościele wyczuwalny jest opór przeciw reformom papieża Franciszka. Szczególnie aktywna jest tu amerykańska prawica, której przeszkadza papieska krytyka nieograniczonego ekonomicznego liberalizmu i niszczenia środowiska naturalnego. Głównym architektem koalicji przeciw Franciszkowi jest były doradca Donalda Trumpa – Steve Bannon, który niedawno próbował we Włoszech założyć międzynarodowy ośrodek szkoleniowy dla polityków populistycznych w celu rozbicia Unii Europejskiej. Nie można dalej ukrywać, że pewna część duchownych katolickich przy pomocy celibatu próbowała kryć swoją homoseksualną orientację i brak dojrzałości psychoseksualnej Te kręgi liczą na episkopaty krajów Grupy Wyszehradzkiej. Tutejszym biskupom nadal bowiem w większości brak nowoczesnego wykształcenia, a teraz dodatkowo są oni przerażeni szybkim procesem laicyzacji w swoich krajach. Mogą więc być łatwą ofiarą takich politycznych planów. Koalicja konserwatywnych biskupów krajów V4 może być kompatybilna ze stanowiskiem rządów w tych krajach, które są dziś hamulcowymi w procesie integracji europejskiej. Ale jeśli hierarchowie chwycą tę przynętę, to słono za to zapłacą. Zachowania biskupów już dziś uruchamiają proces szybkiej sekularyzacji – i to nawet w Polsce, do niedawna tak „katolickiej”. Czy sytuacja w Czechach rzeczywiście jest tak dramatyczna, jak głosił tytuł niedawnego komentarza Księdza w portalu „Denik N” – że Duka prowadzi katolików w objęcia populistów i konfliktu w Kościele nie można już dalej ukrywać. – Ten tytuł pochodzi od redakcji, a nie ode mnie. To dziś niestety rzecz całkiem zwyczajna, że media podkręcą tytuł, a potem o poglądach autora dyskutują ludzie, którzy czytają tylko tytuły. Niestety, jest jednak prawdą, że podział w Kościele, w świecie i u nas rzeczywiście istnieje i się pogłębia. Jest też prawdą, że kardynał Duka zyskuje poklask populistów (wspierając niemożliwe do obrony wypowiedzi Pithy czy Jędraszewskiego), ale traci autorytet rozumnie myślących ludzi, szczególnie młodego pokolenia. Kardynał – w oświadczeniu, w którym wsparł abp. Jędraszewskiego – kilkakrotnie odwołuje się do papieża Franciszka. Ksiądz też go cytuje, ale inaczej. Jak zwykły człowiek ma się w tym zamieszaniu orientować? – Mi to też bardzo przeszkadza. Kardynał Duka przecież musi wiedzieć, że z Franciszkiem nie są ulepieni z tej samej gliny, a jeśli chodzi o poglądy polityczne, znacznie bliżej mu do oponentów papieża wewnątrz Kościoła, do ludzi, którzy tego papieża szczerze nienawidzą. Rozumiem, że pozycja nie pozwala mu otwarcie się od papieża dystansować, ale przynajmniej nie powinien przy pomocy wyrwanych z kontekstu cytatów udawać, że jego poglądy są mu bliskie. Mimo to czeski prymas zwraca uwagę na słowa papieża z listopada 2014 r, gdzie głowa Kościoła w kontekście homoseksualistów mówi: „Ta rewolucja w zakresie obyczajów i moralności często «wymachiwała flagą wolności», jednak w rzeczywistości przyniosła zniszczenie duchowe i materialne niezliczonym istotom ludzkim, zwłaszcza najbardziej bezbronnym”. – Nie wszyscy rozumieją papieża Franciszka [jak pisał na naszych łamach ks. Alfred Marek Wierzbicki, cytowane wyżej słowa papieża „nie odnoszą się wcale do tzw. ideologii LGBT+. Gdy papież mówił o wymachiwaniu flagą wolności, miał na myśli zjawisko «kultury tymczasowości», niszczącej trwałość więzi małżeńskiej” – red.]. Ja proponuję taki klucz: papież jest konserwatywny, jeśli chodzi o zasady, nie zmienia dogmatów, a mimo to jest miłosierny i życzliwy w praktyce duchowej i duszpasterskiej. Takie jest również moje stanowisko, jakkolwiek niektórzy przez pomyłkę uznają dziś mnie – starego konserwatystę – za progresistę. Na przykład moje stanowisko wobec homoseksualistów bardzo zmieniło się od czasu, kiedy zacząłem słuchać ich życiowych historii w konfesjonale. Szczególnie kiedy poznałem historie homoseksualnych chrześcijan wyrzuconych przez pobożnych rodziców z domu. Słyszałem też opowieści o tych, którzy z takich powodów popełnili samobójstwo. Nie chcę zatem pospiesznie ich oceniać, aby nie ponosić współwiny za takie tragedie. Myślę, że gdyby kardynał Duka spędzał więcej czasu w konfesjonale niż na urodzinowych przyjęciach polityków, to być może zobaczyłby te rzeczy inaczej i pewnie lepiej byśmy się rozumieli. Mówi Ksiądz, że podział w Kościele, w świecie, ale też u nas rzeczywiście istnieje i pogłębia się. – Widoczne jest, że różne grupy – także chrześcijan wewnątrz Kościoła – w niektórych sprawach się nie zgadzają. Osobiście mnie to ani nie dziwi, ani nie przeraża, widzę za tym głównie naturalne, psychologiczne różnice między ludźmi. Jedni ludzie tęsknią głównie do stabilności, inni wolą dynamikę i rozwój. Kto studiuje dzieje Kościoła, ten widzi, że zawsze tak to wyglądało, ale historię post factum poprawiali zwycięzcy. Spór z moim biskupem nie jest dla mnie niczym przyjemnym. To krzyż, który muszę nieść, jeśli mam zgodnie ze swoim sumieniem wypełniać obowiązki duszpasterskie Tym niemniej nawet Nowy Testament realistycznie opowiada o tym, jak święty Paweł rezolutnie postawił opór pierwszemu papieżowi Piotrowi i pozostałym autorytetom kościelnym. W końcu wszyscy oni, metodą drobnych kompromisów, przyjęli reformy Pawła. W ten sposób pierwotne judeochrześcijaństwo apostołów relatywnie szybko zanikło. Chrześcijaństwo takie, jakie znamy, jest efektem odważnej misji Pawła do pogan. A dziś podziały są bardziej widoczne, bo Kościół nie ma już władzy świeckiej i hierarchowie nie mogą wyciszać czy cenzurować odmiennych poglądów, nawet wewnątrz Kościoła. Faktem jest też wyraźny podział światopoglądowy wewnątrz Kościoła. – Kościół jest dziś podobnie podzielony jak społeczeństwo i nie ma sensu tego ukrywać. Jednak i tu, przy takich różnicach Kościół powinien świecić przykładem: nie powinniśmy ludziom odmiennych poglądów przypisywać złych intencji czy z wyższością ich pouczać, próbować zamknąć im usta albo osobiście szkodzić. Demonizowanie odmiennych jest wprawdzie częścią naszych współczesnych sporów, ale przecież i przed tym Jezus nas ostrzegał! Raczej należy wzajemnie się słuchać i nieustannie pytać, czy ten drugi choć trochę nie ma racji. Obawiam się, że w tym zakresie my chrześcijanie – także ja! – musimy się jeszcze sporo nauczyć. Tłumaczył Tomasz Maćkowiak Ks. Tomáš Halík – ur. 1948. Filozof, teolog i socjolog, profesor Uniwersytetu Karola w Pradze, eseista. Był doradcą czeskiego prezydenta Václava Havla. Laureat Nagrody Templetona w roku 2014. W Polsce ukazało się wiele jego książek, ”Wyzwoleni, jeszcze nie wolni. Czeski katolicyzm przed i po 1989 roku”, ”Wzywany czy niewzywany, Bóg się tutaj zjawi. Europejskie wykłady z filozofii i socjologii dziejów chrześcijaństwa”, ”Cierpliwość wobec Boga. Spotkanie wiary z niewiarą”, ”Drzewo ma jeszcze nadzieję. Kryzys jako szansa”, ”Przenikanie światów. Z życia pięciu wielkich religii”, ”Hurra, nie jestem Bogiem!”, „Zacheuszu. 44 kazania o sensie życia”, „Europejskie mówienie o Bogu i milczenie o Bogu”, „Chcę, abyś był”, „Dotknij ran: duchowość nieobojętności”, „Teatr dla aniołów: życie jako religijny eksperyment”, „Różnorodność pojednana”, „Żyć z tajemnicą”, „Żyć w dialogu”. Oryginalna wersja rozmowy – zob. tutaj
Młodzież z całego świata uczestniczyła 24 lipca 2016 r. w Mszy rozesłania w łódzkiej Atlas Arenie. Liturgii przewodniczył abp Marek Jędraszewski. Eucharystia
Tekst homilii: Pod wodzą Mojżesza Bóg wyprowadził naród izraelski z pogańskiej, egipskiej ziemi – z domu niewoli, aby wprowadzić go do Ziemi Obiecanej – do domu wolności. W pewnym momencie ta droga została przerwana. Po wiarołomnym odstępstwie od Najwyższego i po bluźnierczym oddawaniu czci ulanemu ze złota cielcowi, przymierze z Nim zostało odnowione. Na rozkaz Boga Mojżesz wyciosał dwie tablice z kamienia, na których wypisał te same słowa, jakie znajdowały się na pierwszych – słowa Dekalogu. Następnie wzniesiono przybytek wraz z Namiotem Spotkania, zbudowano ołtarz i Arkę, w której umieszczono Świadectwo. Sporządzono także wszystkie niezbędne rzeczy związane z kultem, w tym również kapłańskie szaty. Gdy całe to dzieło zostało ukończone, „wtedy – jak słyszeliśmy w czytanym przed chwilą fragmencie Księgi Wyjścia – obłok okrył Namiot Spotkania, a chwała Pana napełniła przybytek” (Wj 40, 34). Był to szczególny znak obecności Boga pośród swego ludu. Znak, który nieustanne przypominał o przymierzu zawartym z Bogiem, a równocześnie o zobowiązaniach z niego płynących, wyrażonych w Dekalogu. Odtąd też sam Bóg określał rytm zmierzania do Ziemi Obiecanej. Tylko wtedy, gdy obłok wznosił się nad przybytkiem, Izraelici zwijali swoje namioty i podejmowali drogę do domu wolności. Jeśli natomiast „obłok nie wznosił się, nie ruszali w drogę aż do dnia uniesienia się obłoku” (Wj 40, 37). Zdążanie do Ziemi Obiecanej było zatem wyznaczane przez święty czas zatrzymania i przez przybywanie wokół świętej przestrzeni, jaką był przybytek i Namiot Spotkania. Drodzy Siostry i Bracia! Zanim weszliśmy do Bazyliki Mariackiej w Krakowie, w przejmującej ciszy, wypełnionej jękiem syren, zatrzymaliśmy się przed nią na pięć minut, o godzinie To był nasz święty czas pełnego wzruszeń wspominania tego, co wydarzyło się w Warszawie 75 lat temu. Ten święty czas znajduje teraz swoje przedłużenie w Domu Bożym, kiedy słuchamy Bożego Słowa, a nasze modlitwy łączymy z przenajświętszą ofiarą Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który powołał nas do wolności. To jest nasz święty czas i nasza święta pamięć o powstańcach, o ludności cywilnej, o ogromie ofiar, które pochłonęła wtedy święta sprawa zwana Polską. Jesteśmy strażnikami pamięci o tamtych czasach i o tamtych ludziach. Niewielu z nich jeszcze dziś żyje. Ci, którzy byli łącznikami, sanitariuszkami, wtedy zaledwie kilkunastoletni chłopcy i dziewczęta, mają dziś przeszło dziewięćdziesiąt lat. Inni, starsi od nich, odeszli już na wieczną służbę. To, co się wtedy wydarzyło, wyznaczyło dla nas święty czas pamięci, która trwa i zobowiązuje – tak jak pamięć Izraelitów była przeniknięta zobowiązaniami Dekalogu, wyrytymi na dwóch kamiennych tablicach. Naszą pamięć odnawiają święte księgi tamtego sierpniowego i wrześniowego czasu 1944 roku. Są nimi powstańcze piosenki: szczególny zapis tamtego czasu – zapis święty, na nowo odkrywany i pogłębiany, gdy chodzi o rozumienie jego sensu, niezmiennie zobowiązujący. Wracamy dzisiaj do tych świętych ksiąg Warszawskiego Powstania i próbujemy zrozumieć sens tamtego wydarzenia, które nie miało być samym tylko czysto militarnym zrywem, ale jednym wielkim upomnieniem się o Polskę, której symbolem była stolica naszego kraju – Warszawa. Polacy chcieli być jej gospodarzami po przepędzeniu Niemców i jako gospodarze witać tych, którzy przybywali ze Wschodu. Taki był zamiar organizatorów akcji „Burza” – chcieliśmy być gospodarzami Polski, a nie zniewolonym tłumem pozbawionym pamięci, zobowiązań, honoru. Przygotowywano się do tego czasu, czego świadectwem jest piosenka, którą już 1 sierpnia nagrała powstańcza radiostacja „Błyskawica” – Warszawskie dzieci. Jej tekst napisał Stanisław Ryszard Dobrowolski „Goliard”, a muzykę skomponował Andrzej Panufnik. Dawała ona wyraz temu, na co czekano i o co naprawdę chodziło w chwili, kiedy miała nadejść Godzina „W”: „Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,/ Za każdy kamień twój, stolico, damy krew/ Nie złamie wolnych żadna klęska,/ Nie strwoży śmiałych żaden trud –/ Pójdziemy razem do zwycięstwa,/ Gdy ramię w ramię stanie lud./ Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,/ Za każdy kamień Twój, Stolico, damy krew!/ Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,/ Gdy padnie rozkaz Twój, poniesiem wrogom gniew!/ Powiśle, Wola i Mokotów,/ Ulica każda, każdy dom –/ Gdy padnie pierwszy strzał, bądź gotów,/ Jak w ręku Boga złoty grom./ Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,/ Za każdy kamień Twój, Stolico, damy krew!/ Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój…”. I poszli. Atmosferę tego pójścia oddawał wiersz czytany na początku tej Mszy św. przez ks. archiprezbitera. Był to utwór Józefa „Ziutka” Szczepańskiego Dziś idę walczyć – Mamo!”. W tej determinacji młodego człowieka, by iść, mając równocześnie świadomość, że w ten sposób łączy się z tysiącami innych, którzy dla Polski już oddali swoje życie i przelali swą krew, odczytujemy dalekie, ale jakże wyraźne echo niemego pożegnania Chrystusa ze swoją Matką. Zostawiał Ją w niepewności i boleści, bo wiedział, że są chwile i sprawy, dla których trzeba powiedzieć: „Żegnaj, dziś idę, aby nieść swój krzyż”. Nieśli. Na początku pełni ufności – przecież powstanie miało trwać zaledwie od trzech do pięciu dni. Nawet rzeź Woli w pierwszych dniach Powstania i zamordowanie z zimną krwią dziesiątków tysięcy cywilów nie powstrzymywało radości, że oto Warszawa jest wolna – że jest biało-czerwona. Że tym samym symbolizuje ona całą Polskę, która od pięciu już lat tęskniła do dnia wolności, do zrzucenia pęt, do suwerenności. Dlatego wśród powstańców panował ciągły optymizm, rozbrzmiewający nawet jeszcze na Woli, wyrażony w innym wspaniałym wierszu – śpiewanym wtedy i później – „Ziutka” Szczepańskiego: Pałacyk Michla: „Pałacyk Michla, Żytnia, Wola,/ Bronią się chłopcy od «Parasola»./ Choć na «tygrysy» mają visy,/ To Warszawiaki fajne chłopaki są./ Czuwaj, wiaro, i wytężaj słuch,/ Pręż swój młody duch, pracując za dwóch!/ Czuwaj, wiaro, i wytężaj słuch,/ Pręż swój młody duch jak stal!”. Trzeba było rzeczywiście mieć ducha ze stali, by czekać i bronić się, i by walczyć – mimo że aż nadto obficie płynęła krew, a pomoc nie nadchodziła. Ze Wschodu, co prawda, zbliżała się Czerwona Armia, ale w pewnym momencie się zatrzymała, czekając aż Niemcy w pełni wykonają rozkaz Hitlera o całkowitym zburzeniu miasta i doprowadzą do końca swe zbrodnicze zamysły. Bo Stalin nie chciał, aby Polacy poczuli się gospodarzami w Warszawie, by byli u siebie w swoim Kraju. Powoli więc gasła nadzieja, że nadejdzie pomoc z zewnątrz, a rodziło się pełne rozpaczy przekonanie, że muszą przyjść ze Wschodu ci, którzy wcale wolności nie przyniosą. Stąd powstał kolejny wiersz „Ziutka” Szczepańskiego, już z końca pierwszego miesiąca postania, kiedy upadało Stare Miasto. Niewiele po tym, on sam miał zostać śmiertelnie trafiony, a potem przeniesiony kanałami przez kolegów do Śródmieścia, by tam umrzeć. Wiersz Czerwona zaraza: „Czekamy ciebie, czerwona zarazo,/ byś wybawiła nas od czarnej śmierci,/ byś nam Kraj przedtem rozdarłwszy na ćwierci,/ była zbawieniem witanym z odrazą./ (…) Czekamy ciebie, nie dla nas, żołnierzy,/ dla naszych rannych – mamy ich tysiące,/ i dzieci są tu, i matki karmiące,/ i po piwnicach zaraza się szerzy./ Czekamy ciebie – ty zwlekasz i zwlekasz,/ ty się nas boisz i my wiemy o tym./ Chcesz, byśmy wszyscy tu legli pokotem,/ naszej zagłady pod Warszawą czekasz./ (…) Nic nam nie zrobisz – masz prawo wybierać,/ możesz nam pomóc, możesz nas wybawić/ lub czekać dalej i śmierci zostawić…/ Śmierć nie jest straszna, umiemy umierać./ Ale wiedz o tym, że z naszej mogiły/ Nowa się Polska – zwycięska – narodzi./ I po tej ziemi ty nie będziesz chodzić,/ czerwony władco rozbestwionej siły”. Jak wiemy, wojska z drugiej strony Wisły wkroczyły do Warszawy dopiero w połowie stycznia 1945 roku – na same już tylko jej zgliszcza. Przedtem był jeszcze marsz, zwłaszcza ludności cywilnej, opuszczającej miasto po podpisaniu kapitulacji w dniu 2 października 1944 roku. Marsz do Pruszkowa, a potem do innych obozów. W ostatnią niedzielę rano, w Trzecim Programie Polskiego Radia pani redaktor Agnieszka Trzeciakiewicz rozmawiała z panią Anną Żochowską z Fundacji Sztafeta. Wtedy był cytowany fragment jej wiersza, który w ramach większego projektu ma się ukazać w całości pod koniec września, dla upamiętnienia upadku Powstania Warszawskiego. Wiersz nosi tytuł Dziesięć kroków: „Syneczku, jeszcze trochę, spróbuj/ jeszcze dziesięć kroków/ za tatę którego zabili na Pawiaku, jeszcze dziesięć kroków/ za babcię, co zmarła w piwnicy,/ a teraz dziesięć za siostrzyczkę,/ żeby Szkop nie słyszał, jak płacze./ i za mnie synku też dziesięć,/ żebym nie padła pod ciężarem dziecka/ i życia …/ dziesięć, dziesięć albo chociaż jeden…”. Dzisiaj, kiedy mija już 75 lat od tamtych wydarzeń, wiemy: spełniło się to, co napisał Józef „Ziutek” Szczepański. Z powstańczych mogił narodziła się nowa Polska, choć na jej narodzenie trzeba było czekać bardzo długo – aż do 1989 roku, do pierwszych wówczas przebłysków odzyskiwania suwerenności przez nasze państwo. I dzisiaj już wiemy, że czerwona zaraza po naszej ziemi nie chodzi. Co wcale nie znaczy, że nie ma nowej, która chce opanować nasze dusze, serca i umysły. Nie marksistowska i bolszewicka, ale zrodzona z tego samego ducha – neomarksistowska. Nie czerwona, ale tęczowa. Doświadczamy paradoksu, który tak bardzo trafnie uchwyciło społeczeństwo rzymskie antycznych czasów, kiedy potęga Cesarstwa była wznoszona na jego prawie. Wtedy właśnie powstało powiedzenie: Summum ius, summa iniuria – „gdzie jest najwyższe prawo, tam bardzo często mamy do czynienia z najwyższą niesprawiedliwością”. Z tragicznych doświadczeń, między innymi drugiej wojny światowej, doskonale wiemy, że jeśli prawo nie ma odniesienia do Boga, to w imię tzw. „rządów prawa” niewinnych ludzi można bardzo krzywdzić. Nawiązując do tego powiedzenia, powtórzę to, co mówiłem wczoraj na Jasnej Górze: największa tolerancja to zarazem szczyt nietolerancji. Na ustach tych, którzy głoszą wszem i wobec tolerancję, pojawiają się przemoc, poniżanie, szyderstwo z najświętszych znaków: z Najświętszego Sakramentu, z Matki Bożej Częstochowskiej, z Przenajświętszej Dziewicy, a ostatnio także z symbolu Polski Walczącej. Pamięć o mogiłach, o których pisał Józef „Ziutek” Szczepański, każe nam zdobywać się na sprzeciw i w tym sprzeciwie nie ustawać, mówiąc jak bohaterka wiersza Dziesięć kroków: nie ustawaj, synku, „jeszcze dziesięć kroków, (…) dziesięć albo chociaż jeden”. Czcząc bohaterów, musimy mieć poczucie zobowiązania, które płynie z tamtych tragicznych 63 dni zawartych między 1 sierpnia a 2 października 1944 roku. Musimy bronić autentycznej wolności. I powtarzać za Zbigniewem Herbertem jego Przesłanie Pana Cogito: „Bądź wierny, idź”.
Homilia Abpa Marka Jędraszewskiego podczas uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie – Gromadzimy się w bazylice poświęconej Bożemu Sercu, aby wyrazić wdzięczność Zbawicielowi za Jego nieskończoną miłość do nas, a z drugiej strony, aby okazać Panu Jezusowi naszą miłość ucząc się w szkole Jego Boskiego
Opublikowano: 2017-04-12 19:16:20+02:00 Dział: Media Media opublikowano: 2017-04-12 19:16:20+02:00 autor: PAP/Bednarczyk Nie trzeba było długo czekać. Mainstream mocno zawiedziony nominacją abpa Marka Jędraszewskiego na metropolitę krakowskiego przypuścił atak na ordynariusza archidiecezji krakowskiej. Gazeta wiadomo jaka pisała na przykład, że abp Jędraszewski wypowiedział „słowa niegodne kapłana”. Powodem stała się homilia arcybiskupa, którą ten wygłosił z okazji 7. rocznicy tragedii smoleńskiej w Katedrze Wawelskiej. Rzucono kilka pocisków w stronę biskupa krakowskiego, których nie warto przywoływać, ani powtarzać – wszystkie one oscylują wokół tego, że mieliśmy do czynienia z „mową propagandową”, a abp Marek Jędraszewski stanął po stronie „kultu smoleńskiego”. Nie wiem, czy autorzy takich tekstów sami wierzą w ich treść. Zdecydowanie widać jednak, że się boją. Boją się tego, kto stanął na czele jednej z najważniejszych diecezji świata, kto został czołową postacią Kościoła nie tylko w Polsce (abp Marek Jędraszewski jest wyróżniającym się hierarchą całego Kościoła powszechnego, co widać chociażby po jego pozycji w CCEE). Nie jest on zakładnikiem politycznej poprawności, lecz bezkompromisowym głosicielem Słowa Bożego. Ma niezwykły posłuch u ludzi wielokrotnie przekraczający możliwości mainstreamowej gazety. Poniedziałkowa homilia abpa Marka Jędraszewskiego w katedrze wawelskiej przypomniała mi fragment „Potopu” Henryka Sienkiewicza, w którym to prymas grzmi i ubolewa nad fatalnym stanem Rzeczypospolitej spowodowanym podziałem wewnętrznym: „Płynęły więc z ust dostojnego księcia Kościoła słowa jak grzmoty, a w słuchaczach dusze otwierały się w prawdzie, jako kwiaty otwierają się na słońcu. - Nie przeciw starodawnym wolnościom się oponuje - mówił - ale przeciw onej swawoli, która własnymi rękoma własną ojczyznę zarzyna… Zaiste, zapomniano już w tym kraju różnicy między wolnością i swawolą, i oto, jak zbytnia rozkosz boleścią, tak wyuzdana wolność niewolą się zakończyła. Do jakiegoż obłędu doszliście, obywatele tej prześwietnej Rzeczypospolitej, iż ten tylko między wami za obrońcę uchodzi, który hałas czyni, sejmy rwie i majestatowi się przeciwi, nie wtedy, gdy trzeba, ale wtedy, gdy temuż majestatowi o zbawienie ojczyzny chodzi?” (Henryk Sienkiewicz, „Potop”) W obu przypadkach u źródła problemu leży spór o prawdę. Jest to fundamentalny spór, którego ostatecznym rezultatem jest kształt naszej tożsamości. W nim rozstrzyga się odpowiedź na pytanie: kim jestem? Jest to pytanie, na które abp Marek Jędraszewski oferuje niby prostą odpowiedź: jesteśmy sobą w Chrystusie, który jest Prawdą. Prawda nie jest tu rozumiana jedynie w sensie ewangelicznym, ale również w sensie szczerego szacunku wobec własnej tradycji, kultury i historii. Nie jest przypadkiem, że metropolita krakowski w swej homilii powołał się na trzy kluczowe wydarzenia. Najważniejsze z nich to oczywiście Zmartwychwstanie Chrystusa, gdyż miało decydujący wpływ na całą historię ludzkości. Natomiast przywołane przez arcybiskupa tragedie katyńska i smoleńska miały przede wszystkim wpływ na ukształtowanie polskiej świadomości w ostatnich pokoleniach. Klamrą spajającą te wydarzenia jest fakt, że od samego początku towarzyszy im kłamstwo. Według pomówień żydowskich Jezus nigdy nie zmartwychwstał, lecz jego ciało zostało wykradzione przez uczniów. Sowiecka propaganda utrzymywała, że to Niemcy zamordowali polskich oficerów w Katyniu. A rodzime media głównego nurtu już kilkanaście minut po katastrofie insynuowały różne wydarzenia, które później okazały się nieprawdą. Także o tym powiedział abp Marek Jędraszewski w swej homilii: „Dziś wiemy z całą pewnością: nie było czterokrotnego podchodzenia rządowego samolotu do lądowania, generał Andrzej Błasik nie był pijany ani też nie było jego kłótni z kapitanem Arkadiuszem Protasiukiem, nie było również ‘wspaniałej współpracy polskich i rosyjskich lekarzy przy badaniu najmniejszych szczątków ciał ofiar katastrofy’ ani też przekopywania całej powierzchni miejsca smoleńskiej katastrofy ‘na metr w głąb’. Za to były przypadki profanowania tych szczątków.” Słowa metropolity są prawdą. Bolesną, bo przypominają, jak tragedia narodowa została wykorzystana przez niektóre ośrodki do szerzenia dalszych podziałów. Jest to ta sama prawda, nad którą ubolewał prymas w „Potopie”. Nikt nie kwestionuje prawdziwości tych słów abpa Jędraszewskiego. Ale kwestionuje się jego prawo do ich wygłoszenia, jakoby hierarcha Kościoła katolickiego nie mógł się na ten temat wypowiadać (no, chyba, że w duchu gazety wiadomo jakiej…). Jest to jednak iście faryzejskie podejście – może i masz rację, ale nie wolno ci jej powiedzieć publicznie. Ten sam tok myślenia lewicowej politpoprawności każe katolikom modlić się tylko i wyłącznie – o ile w ogóle – w zaciszu własnego domostwa. Chce się wymusić milczenie na nowym arcybiskupie krakowskim pisząc, że „w poniedziałek kolejny raz nadużył swojego stanowiska” wygłaszając taką homilię w tak symbolicznym miejscu, jakim jest Wawel. Woleliby pewnie, żeby kazania tam prawił np. Adam Michnik. Niemniej abp Marek Jędraszewski z pewnością nie ugnie się pod ich dyktatem. Nie ma ku temu zresztą żadnego powodu. Jako biskup Kościoła katolickiego ma właśnie obowiązek głoszenia prawdy. Spośród wielu zadań hierarchy to jedno jest być może najważniejsze. I dla tej czynności nie ma lepszego miejsca niż katedra będąca w pierwotnym znaczeniu tego słowa właśnie miejscem nauczania. Poszukiwanie prawdy jest wpisane w chrześcijaństwo i jest fundamentem naszej religii, a co za tym idzie, również i naszej tożsamości. Arcybiskup krakowski wpisuje się w narrację Chrystusa i prawdy ewangelicznej. Smoleńsk jest „tylko” kolejnym elementem, poprzez który pewnie media i ośrodki wpływu chcą wzbudzić w ludziach niepewność i otworzyć ich na relatywizację, która jest głównym wrogiem prawdy. Wbrew pozorom tym największym wrogiem nie jest bowiem kłamstwo, które ze swej definicji wymaga również istnienie prawdy. Dopiero relatywizm mówi, że prawdą może być wszystko albo nic. Dokładnie ten mechanizm zastosowano w wielu mediach w narracji posmoleńskiej. Może był pijany, może była kłótnia, może była mgła, może były cztery podejścia… Właśnie to krytykuje abp Marek Jędraszewski – to cyniczne, piłatowe podejście do prawdy. Bo kto nie uwierzy w Prawdę, ten uwierzy we wszystko. Niemniej na przekór narracji medialnej i rozmaitym próbom reedukacji społeczeństw, w człowieku jest jakieś podstawowe, pierwotne pragnienie prawdy. „Prawda was wyzwoli,” mówi Chrystus. Św. Jan Paweł II powiedział nawet, że to najważniejsze zdanie w Biblii. Nowy metropolita krakowski jest świadkiem tej Prawdy. Po poniedziałkowej homilii ludzie zaczęli bić brawa. Nie jest to regułą, ale się zdarza. Bili jednak także brawa po Mszy św., gdy arcybiskup w procesji opuszczał Katedrę. Dziękowali, klękali, całowali go po rękach (choć on tego nie lubi). Wyglądało to miejscami wręcz nierealnie. Ale pokazało, jak bardzo Kraków czekał na takie słowa i taką postawę. Jak Polska na to czekała. Jak bardzo dzisiaj potrzeba nieugiętych świadków Prawdy. Adam Sosnowski *Autor jest redaktorem prowadzącym miesięcznika „Wpis”. Więcej na * Publikacja dostępna na stronie: